– Co pchnęło Pana w stronę sportu?
– Łukasz Wargala: Od zawsze kochałem motocykle i pasjonowałem się wyścigami motocyklowej Grand Prix. Zacząłem jeździć Rometem w wieku ośmiu lat, a gdy miałem trzynaście, przesiadłem się na 650 Kawasaki. Później zrobiłem prawo jazdy i jeździłem już legalnie po ulicach. Tak było przez kilkanaście lat. Jeździłem nawet zimą! W końcu postanowiłem spróbować swoich sił na torze wyścigowym. Ten sport nigdy nie był w Polsce specjalnie popularny, ale puchary markowe organizowane przez importerów są idealną okazją do tego, aby rozpocząć przygodę z wyścigami.
– Wybrał Pan motocykle, dlaczego nie samochody?
– Kocham i motocykle, i samochody. Gdyby ktoś zaproponował mi starty w wyścigach samochodowych, z pewnością nie zastanawiałbym się ani chwili i kto wie, jak potoczy się w przyszłości moja kariera. Może kiedyś przesiądę się z motocykla do samochodu. Na razie jednak dwa koła kręcą mnie najbardziej i czuję, że mogę się na nich jeszcze i wiele nauczyć, i wiele osiągnąć.
– Prywatnie jeździ Pan motocyklem czy samochodem?
– Motocyklami jeździłem przez wiele lat, ale kiedy tylko zacząłem przygodę z torem i wyścigami, jazda po ulicy przestała sprawiać mi przyjemność. Wciąż mam w garażu R1’kę ale naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatni raz nią jeździłem. Obowiązki służbowe sprawiają, że na co dzień dużo podróżuję, więc potrzebuję auta wygodnego i komfortowego, ale z pazurem, a że ścigam się motocyklem BMW, więc także autem tej marki poruszam się po drogach.
– W roku 2009 wystartował Pan w IDM Superbike na motocyklu Yamaha. W ponad czterdziestoosobowej grupie zawodników radził Pan sobie całkiem nieźle,. Na pewno nie było łatwo walczyć o punkty, ale czy mimo to, miał Pan chwile zwątpienia i chciał Pan wrócić do Polski?
– Faktycznie, jako debiutantowi, momentami w IDM Superbike nie było mi w poprzednim sezonie łatwo, ale nigdy nie miałem chwili zwątpienia, absolutnie. Moim celem wciąż jest nauka i zbieranie nowych doświadczeń. To dopiero mój trzeci sezon w wyścigach i drugi w IDM. Ścigam się tak krótko, że każdy wyścig, każda runda są dla mnie bardzo ważne. Każde okrążenie to lekcja, z której staram się wyciągnąć wnioski i rozwijać się jako zawodnik.
– Czy BMW to Pana zdaniem lepszy motocykl aniżeli ubiegłoroczna Yamaha?
– To bardzo dobry motocykl, ale też i maszyna, która wciąż stawia pierwsze kroki w wyścigowej rywalizacji. Bez wątpienia ma duży potencjał, ale potrzeba czasu, aby wszystko idealnie dopracować. Wystarczy popatrzeć na fabryczny zespół BMW w mistrzostwach świata World Superbike. Świetni zawodnicy, którzy dosiadają tam modelu S1000RR, rok temu przecierali szlaki, ale teraz robią duże postępy. Problemem moim i mojego zespołu było też to, że dość późno otrzymaliśmy nową maszynę. Przed sezonem zaliczyłem tylko jeden test, podczas którego moje BMW nie było jeszcze w pełnej wyścigowej specyfikacji, więc pierwsza połowa tego sezonu upłynęła pod znakiem nauki i dostrajania motocykla do moich potrzeb.
– Pana głównym celem na 2010 rok w IDM Superbike, jest mijanie mety w pierwszej dziesiątce. Uważa Pan, że będzie dużo łatwiej walczyć o wyższe lokaty niż rok temu? Rywale zapewne zadania nie ułatwią…
– Mistrzostwa Niemiec IDM Superbike to jedna z najtrudniejszych serii krajowych w Europie, dlatego nigdy nie jest tutaj łatwo. Poziom zawodników jest niesamowicie wysoki, zresztą wystarczy popatrzeć na nazwiska. Nie brakuje tu nie tylko wielokrotnych mistrzów Niemiec, ale także mistrzów świata, jak Joerg Teuchert czy Karl Muggeridge, a i oni mają czasami problem, by stanąć na podium. Znam już tory. Co prawda na pewno nie aż tak dobrze, jak zawodnicy, którzy przecież jeżdżą po nich od lat, ale na pewno w tym roku jest to dla mnie mniejszym problemem. Niestety, na początku sezonu mocno pracowaliśmy nad dopasowaniem motocykla do moich potrzeb, a gdy już poczułem się na nim pewnie, nabawiłem się kontuzji, która zupełnie popsuła mi trzy ostatnie rundy i uniemożliwiła pokazanie postępów, jakich dokonaliśmy razem z ekipą Team Sport-Evolution.
– Otrzymał Pan w tym roku dziką kartę na rundę Motocyklowych Mistrzostwach Świata w Brnie, a z nią fantastyczną okazję, zaprezentowania się w w kategorii Moto2. Jakie to uczucie być pierwszym polakiem od prawie 40 lat, startującym w zawodach światowej rangi.
– To uczucie absolutnie fantastyczne! Cóż mogę powiedzieć? Spełniam swoje marzenia i nie ukrywam, że jestem bardzo szczęśliwy, że w Brnie moęg zapisać się na kartach historii jako drugi Polak w historii motocyklowej Grand Prix.
– Zna Pan czeski tor, ale czy lubi Pan po nim jeździć?
– Przyznam szczerze, że na litrowym motocyklu ten tor niespecjalnie przypadł mi do gustu, ale kiedy przejechałem się po nim niedawno maszyną Moto2, po prostu się w nim zakochałem. Jest szybki, szeroki, techniczny i bardzo wymagający, a przy tym bardzo płynny i szczególnie na sześćsetce dający ogromną frajdę z jazdy.
– W Czechach dosiądzie Pan motocykla firmy Suter. Miał Pan już okazję przymierzyć się do nowej maszyny, podczas pierwszych testów.
– Gdy pierwszy raz wsiadłem na Sutera w Brnie, natychmiast zdałem sobie sprawę, że rozpoczynanie kariery na motocyklu o pojemności 1000 ccm to ogromny błąd, który ja sam także popełniłem. Jeśli mogę doradzić coś młodym zawodnikom, którzy dopiero myślą o pierwszym starcie, radzę zaczynać karierę od 600-ki, a nawet 125-ki, bo te maszyny dużo szybciej i dużo skuteczniej uczą techniki jazdy, dając jednocześnie ogromną frajdę. Jeśli chodzi o Sutera, jest to prawdziwy motocykl sportowy, zbudowany od podstaw z myślą o wyścigach, tak jak bolidy Formuły 1, a nie motocykl drogowy tylko przerabiany na tor. Tę różnicę czuje się natychmiast. Motocykl jest bardzo czuły i natychmiast reaguje na polecenia kierowy. To świetna maszyna.
W Moto2 rywalizacja jest na bardzo wysokim poziomie. Jak ocenia Pan swoje szanse?
– Rywalizacja w Moto2 stoi wręcz na kosmicznym poziomie. To niewiarygodne, że cała, czterdziestoosobowa stawka, potrafi zmieścić się w dwóch sekundach na okrążeniu. W tak szalenie zaciętej grupie trudno mówić o szansach, bo nawet czołowi zawodnicy potrafią jednego dnia stanąć na podium, a w następnym wyścigu finiszować bez punktów, gdzieś daleko z tyłu. Moim celem znów jest nauka i przede wszystkim dojechanie do mety w grupie. Każda kolejna pozycja to dodatkowy bonus, ale nie myślę o konkretnych miejscach.
– Jest Pan wystarczająco dobrze przygotowany do tego startu? Obecnie ma Pan jeszcze problemy z barkiem…
– To kluczowa kwestia przed Grand Prix Czech. Przechodzę właśnie intensywną rehabilitację w Niemczech i wszystko jest możliwe. Nie jest to dla mnie wymarzona sytuacja, bo dostając dziką kartę byłem zupełnie zdrowy, a kilka dni później na Sachsenringu potrącił mnie inny zawodnik, ale co zrobić? Takie są wyścigi i trzeba jechać dalej. Czuję jednak sporą poprawę i mam nadzieję, że do Brna wszystko będzie dobrze. Trzymajcie kciuki!
– Chciałby Pan pokonać na torze jakiegoś konkretnego zawodnika?
– Chciałbym pokonać ich wszystkich, jak każdy, kto się ściga, ale na to jeszcze chyba trochę za wcześnie. W Brnie na pewno punktem odniesienia będzie mój zespołowy kolega z ekipy Racing Team Germany, Arne Tode. To już samo w sobie nie będzie łatwe, bo Arne to przecież mistrz Niemiec klasy Supersport i bardzo dobry zawodnik. Z drugiej strony, w tak ostrej klasie on także nie radzi sobie z pewnością aż tak dobrze, jakby tego chciał, a to pokazuje, jak szalenie trudne jest Moto2.
– Jeżeli wynik jaki uzyska Pan w Brnie będzie dobry, znajdzie się pan na dobrej drodze, aby regularnie startować w Moto2?
– Oczywiście. MotoGP i Moto2 to najwyższa liga na świecie i każdy zawodnik marzy, aby tam wystartować. Co więcej, odpowiedniego pracodawcę już mam, bo z ekipą Racing Team Germany i jej szefem, Dirkiem Heidolfem, mamy świetne relacje. Niestety, starty na tym poziomie są bardzo trudne bez odpowiedniego wsparcia i sponsorów, ale mam nadzieję, że mój start w Brnie wpłynie pozytywnie na zainteresowanie kibiców, jak i mediów, a to - miejmy nadzieję - ułatwi nam, Polakom, starty na najwyższym poziomie.
– Pana wzorzec motocyklisty doskonałego...?
– Nie będę chyba oryginalny, jeśli przyznam, że moim idolem jest Valentino Rossi. To prawdziwy fenomen i chyba zawodnik doskonały. Ale chyba nikt nie lubi, kiedy bez przerwy wygrywają faworyci, dlatego po cichu kibicuję także Jorge Lorenzo, który ściga się przecież z tym samym numerem co ja.
– Życzę wielu sukcesów na torze. Trzymamy kciuki za występ w Brnie.
– Dziękuję bardzo i obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, aby nie zawieść polskich fanów.
– Dziękuję za rozmowę, do zobaczenia.
– Ja również i korzystając z okazji pozdrawiam wszystkich czytelników portalu mototarget.pl .